Jak obecnie farbuję włosy? Farbą, henną, a może jakoś to mieszam?
W tym wpisie podzielę się z Wami moim aktualnym sposobem farbowania i drogą, którą doszłam z ciemnych, zniszczonych włosów, do rozjaśnionych, o intensywnym kolorze, zdrowych i takich, jakie zawsze chciałam!
Jak farbowałam do tej pory?
Reklama
Ale zacznijmy od początku! Będzie skrótowo, ale kto tu trafi po raz pierwszy, niech ma też całe tło mojej koloryzacji. Hennowałam włosy już w wieku 16-17 lat. Tutaj, dla ciekawostki, mój naturalny kolor:
Przed hennowaniem miałam dwie próby koloryzacji na rudy/czerwony kolor farbą półtrwałą, później trwałą, typową drogeryjną „pudełkową”. Tu efekt, bardziej w stronę wiśni, niż rudości:
Po tych zaledwie dwóch próbach okazało się, że nie jestem w stanie wytrzymać zapachu oparów farby i ledwo daję radę nałożyć ją do końca. Ponadto, jedno opakowanie farby to było stanowczo za mało, a chcąc zakupić odpowiednią ilość z marginesem błędu, musiałabym kupić 3 opakowania. W tamtym czasie był to dla mnie duży wydatek, co w połączeniu z uciążliwym nakładaniem zniechęciło skutecznie do klasycznych farb.
Wtedy pomyślałam, że warto byłoby spróbować koloryzacji henną. Nic o tym nie wiedziałam, ale nieraz w lokalnych delikatesach mignęła mi charakterystyczna saszetka z „kobietą z Indii” o pięknych włosach w wymarzonym przeze mnie kolorze:
Tak, to była pamiętna saszetka Eld! W ówczesnej cenie: 5, a czasem nawet mniej polskich złotych za 20 gramów. Było to jakoś 4x mniej niż opakowanie farby, a potrzebowałam na spokojne farbowanie 3-4 takich saszetek. A za 15-20 złotych mogłam już szaleć.
Jakiej henny używałam?
Przez pierwsze lata niezmiennie towarzyszył mi Eld, najczęściej wersja chna, czasem z braku tej wersji kolor „tycjan”, jak pamiętam z dodatkiem jakiegoś barwnika. Kolor zawsze wychodził świetny, farbowałam glossem mieszając pastę hennową z odżywką:
Z czasem na rynku pojawiła się „prawilna” czysta henna Khadi, później Sattva (wtedy jeszcze pod nazwą Swati, w metalowych puszkach), ale ja nadal trzymałam się saszetek Eld, ponieważ efekt całkowicie mnie zadowalał. Było to mniej hennowanie, a bardziej podkreślanie miedzianych tonów na włosach. Mój naturalny kolor to ciemny blond, henna tego koloru oczywiście nie rozjaśniała, ale właśnie… rozświetlała!
Później nastąpiło moje rozjaśnienie i zniszczenie włosów, glon wywołany próbą powrotu do naturalnego koloru (nie nakładajcie popielatych tonów na kurczakowe włosy), a następnie decyzja o zadbaniu o włosy i początek całej mojej przygody z pielęgnacją, czyli na przykład rozpoczęcie stosowania odżywek.
Tak, wcześniej przy hennie Eld to właśnie hennowanie było jedynym kontaktem moich włosów z odżywką. Standardowo myłam tylko szamponem i szarpałam włosy szczotką z miękkim włosiem, będąc przekonaną, że zwykła szczotka „nie jest w stanie ich rozczesać”. Jest jest, tylko musiały odzyskać nieco naturalnej struktury i gładkości.
Oto włosy przed glone i po rozjaśnianiu:
A tak wyglądały włosy po spaleniu, a tu już w trakcie ratowania, od dołu farba i resztki glona, od góry już od nowa henna. Zdjęcie wyjątkowo korzystne w kontekście Good Hair Day, bywało o wiele gorzej:
Po pewnym czasie wkręcenia się w temat pielęgnacji włosów i hennowania, zebrałam się do „prawilnego” hennowania bez odżywki. Wypróbowałam chyba wszystkie dostępne marki i kombinacje henny z zakwaszaczami. W efekcie na moich włosach wylądowało kilkanaście… a może nawet kilkadziesiąt warstw henny, co doprowadziło do pociemnienia koloru, z pierwotnie liskowatego rudego w głęboki kasztan a nawet mahoń z wręcz bordowymi refleksami.
Marki, które przetestowałam i polecam jako bardzo dobrej jakości henny:
- Sattva
- Pole Henny
- Ziółka z Sojatu
- Light Mountain
- Phitofilos
- Venita w kartoniku
Tu kupisz świetnej jakości czyste henny!
Przez dłuższy czas nie zauważyłam pociemnienia koloru, bo przecież cały czas farbowałam tak samo, no i ja nie za bardzo zwracam w ogóle uwagę na takie zmiany w sobie czy innych. Teraz już wiem, że było to nagromadzone wiele warstw henny, ciemniejące bo taka ich reakcja na długi czas kontaktu z powietrzem i twardą wodą. Dokłada do tego efektu również samo nakładanie następnej i następnej warstwy czystej henny.
Czas na zmiany… na jasne!
Ten efekt kolorystyczny mi nie odpowiadał, więc w 2018 roku zaczęłam PROJEKT LIS: rozjaśnianie i wprowadzenie farby fryzjerskiej do mojej koloryzacji.
Rozjaśniałam wielokrotnie za pomocą kąpieli rozjaśniających: mix odżywki, szamponu, rozjaśniacza oraz oksydanta. Myślę, że było to łącznie ok. 10 kąpieli rozjaśniających na przestrzeni 2018-2021.
Przy pierwszych rozjaśnianiach dołożyłam też farbowanie klasyczną farbą. Wybrałam od razu idealny odcień: Alfaparf 8.43 Evolution of Color, nazwa odcienia to jasny blond miedziano-złoty.
Ten odcień, w połączeniu z oksydantem 6%, fantastycznie podkreśla złote/żółte tony we włosach. Rozświetla kolor i daje intensywny efekt, ale bez sztuczności. Na początku kolor ma czerwonawe refleksy, po 2-3 myciach „dochodzi do siebie”, czyli do idealnego liska. Koszt 1 tubki takiej farby to 20-25 zł, do tego groszowy koszt oxydanta, bo kupuję zazwyczaj litrowy 6%, który wystarcza na długie miesiące.
Farba Alfaparf 8.43 z czasem się wypłuje, ale w naturalny sposób i bez efektu „spranej ścierki”. Farbuję z uwagi na odrosty, nie zły efekt na długości. Całą długość obecnie farbuję raz do roku.
Tu kupisz mój odcień farby (link afi)
Przy standardowym farbowaniu odrostów wystarcza mi 1/2 tubki farby. Czasem zużyję całą, jeśli akurat przeciągnę moment farbowania.
Moja lista zakupów na farbowanie (linki afiliacyjne):
Czy nadal hennuję?
Od dłuższego czasu nie hennowałam. Jest to związane z moją operacją dwuszczękową, a wcześniej z nawałem pracy. Po operacji nie miałabym siły na trzymanie ziół na głowie, a jednak to parę godzin i spory ciężar.
Zaletą farby zdecydowanie jest oszczędność czasu i łatwość jej wypłukania z włosów. Minusem brak właściwości kondycjonujących. To jednak możemy równoważyć prawidłową pielęgnacją i stosowaniem odżywek.
Czy postanowiłam, że nie będę hennować? Nie, to bardziej proces i dopasowanie metody do aktualnej sytuacji, nastroju. Absolutnie nie mówię, że już hennować nie będę, ba, chętnie już bym cassiowała, ale nie mam kiedy!
Henna, cassia, głożyna, baobab, neem to fantastyczne ziółka, które korzystnie działają zarówno na włosy, jak i na skórę głowy. Tego drugiego najbardziej mi brakuje, bo henna zawsze dawała mi odbicie u nasady, efekt wypeeplingowania i oczyszczenia skóry głowy.
Wiecie co, aż podczas pisania tego wpisu zatęskniłam i zmieszałam sobie odrobinę henny z baobabem, dodatkiem nawilżającym i wodą i nałożyłam na samą skórę głowy i odrost!
Podsumowując, henna wciąż na tak, farba również. Każde z nich ma swoje zastosowanie i nie widzę problemu w korzystaniu z różnych sposobów koloryzacji w różnych momentach życia: dużo czasu vs. brak czasu, dużo energii vs. zmęczenie.
Co polecam Wam?
Dokładnie to samo, czyli zgłębienie teorii: co to jest henna, cassia, indygo, jak działają, czy można je rozjaśniać, jak je przygotować, jakich efektów się spodziewać. Absolutne podstawy do podjęcia świadomej decyzji znajdziecie w pigułce hennowej, dostępna jest w formie wpisu: HENNOWANIE WŁOSÓW W PIGUŁCE
Tutaj posłuchacie za to niemal godzinnej formy wideo tego wpisu. Poczytajcie, posłuchajcie, lub zróbcie jedno i drugie, a podstawy barwienia ziołowego nie będą już mieć tajemnic!
Przykładowo, musicie wiedzieć, że ziółka nie rozjaśnią Wam włosów. Że henna będzie ciemnieć, jeśli nakładana wielowarstwowo przez lata. Że indygo jest trudne, zwłaszcza jeśli dążycie do zimnych brązów. Że dojście do wniosku, że jednak zioła nie, bo farba daje idealny efekt to nic złego. To wszystko znajdziecie w podanych źródłach!
Kompendium wiedzy na temat farbowania włosów ziołowo znajdziecie również w mojej książce Robię Włosing, dostępnej online i w Empiku.
Wybierzcie to, co dla WAS najlepsze i co daje taki efekt kolorystyczny, do jakiego dążycie! Powodzenia 🙂