To tylko włosy?
Z jednej strony tak, a brak włosów lub ich gorsza kondycja ABSOLUTNIE nie czynią nikogo gorszym. Ba, nawet „blogerka włosowa” świadczyć o sobie może wyłącznie wiedzą, a wygląd czy długość włosów to sprawa drugorzędna.
Właśnie, długość! Moim zdaniem to wyłącznie kwestia preferencji, dopasowania do stylu i urody czy trybu życia.
Reklama
Z drugiej strony, historia włosów nierzadko odbija naszą historię życia. Burzliwy czy po prostu gorszy czas to gorsze włosy, a wyjście na prostą idzie w parze z ich piękną kondycją.
Czasem piękne włosy to „efekt uboczny” pokochania siebie. Tak jest też w tej, absolutnie wyjątkowej, włosowej historii.
Jeszcze raz, ogromnie dziękuję Patrycji za podzielenie się historią… włosów i życia i jestem pewna, że doda ona sił wielu Czytelnikom. A teraz, głos należy już do Patrycji:
Zwyczajne początki
Jako mała dziewczynka nie narzekałam na swoje włosy. Nie zwracałam na nie uwagi, a one zwyczajnie były. Włosy miałam zdrowe, lśniące, koloru blond. Do tego były dość długie i kręciły się na końcach.
Ten stan utrzymał się aż do pierwszej klasy gimnazjum. Włosy były myte przypadkowym szamponem dla dzieci, a odżywek nie używałam.
Moda, ah ta moda…
W pierwszej klasie gimnazjum zapanowała moda na proste włosy, przynajmniej w moim środowisku.
Moje włosy postanowiły bardziej się kręcić, co uznałam za karę boską…
Moje koleżanki wpadły na pomysł wyprostowania moich włosów najtańszą prostownicą jaką się dało, bez użycia produktów chroniących przed wysoką temperaturą (i tak ochoczo się zgodziłam). W efekcie włosy zostały spalone i nadawały się tylko do ścięcia.
Wtedy też zaczęła się moja zabawa z szamponami i odżywkami (napakowanymi alkoholem i innymi kumplami z tego gangu).
Świadomości o pielęgnacji włosów nie miałam. Mało tego: stwierdziłam, że świetnym pomysłem będzie pofarbowanie ich i dalsze prostowanie.
Ku lepszemu!
W liceum włosowa sprawa miała się nieco lepiej. Farba się wypłukała, włosy odrosły. Niestety nadal używałam prostownicy, przez co kosmyki były podniszczone. Łamały się i miałam wrażenie, że w ogóle nie rosną, a marzyłam o pięknych i długich włosach.
To jednak nie koniec mej genialności: zachciało mi się ombre. Zrobiłam je sama w domu. Skończyło się to tak, że zniszczyłam włosy do końca, a ombre zrobiłam krzywo.
Z czasem ombre zamieniło się w smętną wiewiórę, która znikała (na szczęście) w trakcie odrastania włosów. Nadal używałam kosmetyków zawierające alkohol i SLS.
Góry i doliny
Na studiach pozwoliłam swoim włosom odrosnąć. W dalszym ciągu używałam prostownicy w akompaniamencie dużej ilości kiepskich środków termoochronnych. Włosy myłam typowym rypaczem + odżywka z silikonami.
Końcówki włosów postanowiłam zabezpieczać jedwabiem z Biosilk, tym, który miał alkohol w składzie. Nie używałam żadnej maski, bo mi się nie chciało.
W międzyczasie wpadłam w zaburzenia odżywiania. Odżywiałam się bardzo źle. Jadłam albo na maksa śmieciowe jedzenie, albo nie jadłam w ogóle.
Włosy wypadały mi garściami i łamały się. Straciły na objętości. Dodatkowo stały się bardzo podatne na puszenie, o wiele bardziej niż zwykle.
Czy mogło być gorzej?
Zamiast zadbać o swoje piórka postanowiłam, że je zamorduję ostatecznie i pofarbuję na blond. Obowiązkowym punktem programu była prostownica. Tu już zainwestowałam w droższy sprzęt z myślą, że zniszczenia na włosach będą mniejsze (dobry plan, hłe, hłe).
Rypacz do mycia włosów zamieniałam na szampon z SLS + odżywka z tej samej serii. Do tego dodałam silikonowe serum na końcówki.
Włosy pozornie zyskały na objętości. Niestety nadal tkwiłam w zaburzeniach odżywiania.
Początek walki
Włosy potraktowały moje poczynania jako cios ostateczny. Miały dość mojej głupoty i zaczęły się buntować: puszenie było ekstremalne, a o stopniu mojego przerażenia nawet nie wspomnę.
Włosy stały się szorstkie, ekstremalnie szybko reagowały na wilgoć.
Miałam obsesję na ich punkcie. Wydałam miliony monet na kosmetyki w celu polepszenia kondycji swoich kosmyków.
Kupiłam też olej kokosowy. Odkryłam po czasie, że włosy go nienawidzą. Do tego spałam w rozpuszczonych włosach, czasem nawet jeszcze wilgotnych. Efekt był marny…
Jedyną dobrą rzeczą było to, że powoli wyzwalałam się ze szponów zaburzeń odżywiania.
Punkt kulminacyjny tragikomedii osiągnęłam, kiedy przeproteinowałam włosy. Oszczędzę sobie komentarza. Myślę, że poniższe zdjęcie mówi samo za siebie.
Na ratunek!
Kiedy patrzyłam na swoje włosy, chciało mi się płakać. Chwytałam się pierwszych lepszych kosmetyków. Byłam bardzo zdesperowana. Przestałam spać w wilgotnych włosach i zaczęłam spać w upięciu.
W kolejnym akcie desperacji dopadłam Internet w poszukiwaniu ratunku. Małymi kroczkami zaczęłam łapać z czym to się je (włosing) i nieco podratowałam swoje kosmyki.
Zmieniłam szampon na łagodniejszy, a do tego postawiłam na odżywki i maseczki Biovax.
Zrozumiałam też, że muszę być cierpliwa. Musiałam też poczekać, aż pozbędę się tego szpetnego blondu. Piłam skrzyp, pokrzywę i zajadałam biotynę.
Kondycja włosów uległa polepszeniu. Nadal jednak nie ogarniałam sprawy z równowagą między emolientami, proteinami i humektantami. Prostownica pozostała nadal w grze.
W końcu zrozumiałam też, że nie mam siły nienawidzić swoich włosów. Nie miałam siły z nimi walczyć.
Stwierdziłam, że skoro chcą się kręcić to niech się kręcą, a w związku z tym trzeba o nie zadbać.
Prostownica poszła w kąt. W pielęgnacji nic się nie zmieniło.
Zauważyłam, że po zniknięciu blondu włosy są w lepszej kondycji i zyskały na objętości. Niestety nadal się puszyły i były nieco szorstkie. Ograniczyłam kosmetyki do minimum.
Uznałam, że w tych swoich falach/lokach nie wyglądam aż tak źle.
Zakręcone wyjście na prostą
Zmotywowana pierwszymi efektami, coraz bardziej wkręcałam się we włosomaniactwo.
Prostownica i suszarka zarosły kurzem. Nareszcie zaczęłam używać maski. Podjadałam biotynę i drożdże w tabletkach.
Używałam jednego szamponu i jednej odżywki. Postawiłam też na wcieranie olejku rycynowego w skórę głowy Zabezpieczałam nim też końcówki.
Kolejną zmianą była wygrana walka z zaburzeniami odżywiania. Moje jedzenie stało się moim przyjacielem, a nie wrogiem. Stało się bogatsze, bardziej kolorowe i zdrowsze.
Włosy stały się zdecydowanie mniej podatne na puszenie. Przestały nadmiernie wypadać. Stały się przyjemniejsze w dotyku. Układały się też dużo lepiej i zyskały delikatny blask.
Dziś jestem zadowolona ze swoich włosów! Układają się w piękne fale, błyszczą się, nie puszą, są miękkie i nawilżone.
Jak wygląda moja obecna pielęgnacja?
[tie_list type=”checklist”]
- szampon: O’Herbal z lnem, szampon peelingujący od Anwen.
- odżywka: Herbal Care z czarną rzepą, Naturebox z awokado
- maska: winogrona i keratyna od Anwen
- wcierka: bursztynowa Jantar
- olej: arachidowy
- na końcówki: olej rycynowy
- dodatkowo: żel z siemienia lnianego, biotyna, drożdże, spanie w koczku ślimaczku.
[/tie_list]
[tie_list type=”minus”]
- czego unikam: czesania włosów na sucho, prostownicy, suszarki, spania w wilgotnych włosach.
[/tie_list]
Co dalej?
Nie zamierzam jednak spoczywać na laurach: będę nadal obserwować swoje włosy i dostarczać im tego, czego potrzebują. ☺
[divider style=”dashed” top=”20″ bottom=”20″]
Jeszcze raz ogromnie dziękuję za tę historię! Jako osoba, która na różnych etapach życia również miała „przygody” z zaburzeniami odżywiania, podwójnie podziwiam i gratuluję.
No i te loczki! Z nimi tak to jest, że potrafią nadal pokazać, na co je stać, nawet po latach prostowania, wygładzania i czesania. Prawdziwa natura włosów zawsze będzie wyglądać najzdrowiej i najpiękniej.
[tie_list type=”starlist”]
[/tie_list]
Nie znaczy to, że stylizacja na gorąco czy suszenie to zło ostateczne! Zadbane i zdrowe włosy pozwolą nam co jakiś czas korzystać z możliwości stylizacji, pamiętajmy tylko, że nie codziennie i z porządną termoochronną.
Dbanie o włosy to droga, w której budujemy wiedzę oraz nawyki, a później z nich korzystamy, odbierając „procent od inwestycji” czasu i zaangażowania, w postaci pięknych włosów.
Nierzadko możemy zbudować lub odbudować w ten sposób pewność siebie! To tylko włosy? Dla wielu to też pasja i piękna przygoda.
[divider style=”dashed” top=”20″ bottom=”20″]
Chcesz opublikować swoją historię?
Czekam na Wasze historie na metamowlosy@gmail.com – wróćmy do tradycji publikowania włosowych historii, bo to niesamowita motywacja dla nowych osób!