GARNIER HAIR FOOD VS „LIDL FOOD”
Hair Foody w Lidlu?! Hej, ale dlaczego one są takie dziwne… Zaraz, zaraz, to nie Hair Foody!
Gdyby nie wpis na grupie WŁOSING, to zapewne taki dialog rozegrałby się w mojej głowie w Lidlu. Uderzające podobieństwo grafik, opakowania, całego zamysłu maski, pojemności, a nawet składu.
Reklama
Co o tym wszystkim sądzę?
Zanim zabiorę się za porównanie, chciałabym podkreślić, że nie pochwalam takich ruchów ze strony dyskontów. Marki własne są świetne, jeżeli mają „własne dna”, a nie są „biedną kopią” oryginalnych produktów. Konsumenci są już zbyt świadomi nie tylko trendów i marek, ale też strategii wykorzystywanych przez duże firmy, aby skorzystać na aktualnie popularnych tematach.
Zjawisko powstawania produktów typu „copy-paste”, bardzo mocnych inspiracji istniejącymi produktami lub całymi liniami jest po prostu niesmaczne. Jak lubię Lidla, to tutaj – moim subiektywnym zdaniem – duża wtopa.
Maski natychmiast stały się jednym wielkim memem, co nie jest dziwne, biorąc pod uwagę fatalną jakość grafiki – jak gdyby ktoś robił to w nocy przed puszczeniem na druk w Wordzie, no i wyśmiewanym podobieństwem do Garnierów.
Tym zabawniejsze, że zarówno lidlówki jak i oryginały, są w praktycznie takiej samej cenie – nie jest to więc wyjście naprzeciw osobom z mniejszym budżetem na produkty do włosów.
Ok, tyle tytułem wstępu, przejdźmy już do konkretów. Jest to oczywiście moja subiektywna opinia.
Parametry techniczne
HAIR FOOD
- 390 ml
- brak sreberka/plomby
- estetyczna grafika
- cena 15-25 zł, obecnie bliżej 15-17 zł
LIDL FOOD
- 400 ml
- sreberko zabezpieczające
- fatalna grafika
- cena ok. 15 zł
W kwestii opakowania wygrywają maski z Lidla – zabezpieczenie przed otwarciem to zawsze dla mnie plus przy kosmetykach dostępnych w drogeriach stacjonarnych, hipermarketach, dyskontach ze względów higienicznych. Lidlówki mają odrobinę korzystniejszy przelicznik cena/pojemność.
Oprawę graficzną wygrywa HAIR FOOD, no i cóż… to oni ją wymyślili!
Zapachy
Zapach bananowej lidlówki wydaje się mi SŁODSZY, bardziej waniliowy. Papaya podobnie – tak jakby stopień bardziej „spożywczo” pachną. Maski z obu produkcji mają świetne, przyjemne zapachy, trudno mi zdecydować, który jest lepszy i na pewno znajdą się zwolennicy oryginału jak i „inspiracji”.
Składy
Składy są bardzo podobne, początek identyczny – wszystkie maski to typ HE/EH czyli zawierające emolienty i humektanty. Lidl HAIR FRUITS są niezgodne z cg przed Isopropyl Alcohol, ALE w mojej opinii, jest to składnik ekstraktów, nieszkodliwy dla znaczącej większości.
Jedynie osoby bardzo wrażliwe mogą go w ogóle odczuć, prędzej nimi przehumektantujemy, niż typowo przesuszymy włosy.
Osobiście wolę bazę masek GARNIER od Behentrimonium Chloride z lidlowych.
Ogólnie uważam, że składy są bardzo, bardzo podobne zarówno „na papierze”, jak i w działaniu.
Działanie
Wszystkie te maski działają podobnie, są to takie „bazowce”, zdecydowanie fajne do 1O, do emulgowania olejów, jako bardzo lekki włosing.
Są odczuwalnie mocno humektantowe, dlatego optymalnie będzie stosować je przy punkcie rosy 12-16°. O punkcie rosy najprościej poczytacie u Anwen.
Połączenie czystego oleju kokosowego, gliceryny i pochodnych kokosa to bomba puchogenna. Garniery testowałam w ekstremalnych warunkach, kiedy punkt rosy rzadko kiedy schodził poniżej 19°. Dlatego podczas testów miałam ciągle przehumektantowane włosy, a teraz, przy „lidl foodach”, obyło się bez, jedynie z lekkim puszkiem.
Uważam, że w podobnych warunkach, osiągniecie nimi bardzo zbliżone efekty, jeżeli służą Wam oryginalne Hair Foody, to i lidlowe podejdą.
[divider style=”solid” top=”20″ bottom=”20″]
Więcej i bardziej emocjonalnie rozgaduję się na kanale, będzie mi miło, jeżeli dorzucisz swoją opinię na temat tej kosmetycznej „inspiracji” i zostawisz łapkę w górę i suba: